III
Usiadła na ławce, tej samej co wczoraj.
Dzień nie był już taki deszczowy. Pięknie świeciło śłońce, a jego promienie zdawały się otulać wszystkie drzewa, krzewy, wszystkie zwierzęta, ludzi. Lecz Elizabeth miała wrażenie, jakby promienie omijały ją szerokim łukiem. Może to przez jej paskudny humor?
Zza zakrętu wyszedł, a raczej wypełzną mężczyzna w czarnym płaszczu z kapturem. Elizabeth popatrzyła na niego z niechęcią. Nie miała ochoty z nikim rozmawiać, szczególnie z nim. Ale on jakby tego nie zauważył. Uśmiechnął się głupio i powiedział:
-A kogo to moje oczy widzą? Przyszłaś, to dobrze.
-Czego znowu chcesz? Może poprosisz o buziaka?
-Och, nie, nie teraz. Chciałem się spytać, czy chcesz ze mną zamieszkać? To napewno lepsze od domu dziecka, prawda?
-O nie. Wszystko jest lepsze od mieszkania z tobą. Szczególnie po tym, co zrobiłeś.
-Ale przecież jesteś tam sama.-na jego twarzy ukazał się wyraz triumfu.-Bez nikogo. Bez przyjaciół, bez bliskich...
-Ależ nie. Mam przyjaciółkę, Laurę. Jej mama zginęła, tata odszedł, a siostra zaginęła.
-Laura? -ojciec zbladł.
-Tak, Laura. -odpowiedziała i odeszła zostawiając ojca w środku parku.
***
-Laura! Laura!
Elizabeth stała na podwórku i wołała przyjaciółkę. Z okna wyjrzała dziewczyna o blond włosach.
-Zejdziesz na dół?
-Tak, zaraz.
Rozległ się tupot stóp, z budynku domu dziecka wyszła Laura, dziewczyna o blond włosach i ciemnoniebieskich oczach.
-Chodź-powiedziała Elizabeth-muszę ci coś pokazać.
Dziękuję, Mount
PS. zapraszam na aska
Fajnie piszesz. Podoba mi się ta historia :3
OdpowiedzUsuńMasz głowę do pisania ;)
OdpowiedzUsuń